środa, 22 lutego 2017

Bóle? A co dolega?

W ostatnim czasie miałem nieprzyjemność przekonać się na własne oczy z jakimi problemami może/musi się borykać pacjent w stolicy...

Pacjent skarżył się na bóle brzucha, po tygodniu stały się tak silne, że udał się do szpitala (osiem godzin czekania na ostrym dyżurze!). Tam po krótkich oględzinach uznano, że to jakieś zakażenie i zalecono tygodniową kurację antybiotykową. Po tym czasie, oczywiście stan pacjenta był jeszcze gorszy.

Kolejne osiem godzin w kolejce, zdeterminowało lekarzy, aby zrobili dokładniejsze badania, które ujawniły że to z pewnością nie jest coś co można leczyć antybiotykami, lecz wszystko jest ok i nie jest to nic poważnego. Skierowano pacjenta do lekarza pierwszego kontaktu, gdyż ten sobie z tym poradzi.

Czas oczekiwania na tego lekarza to kilkanaście dni!! W tym czasie stan pacjenta stał się naprawdę bardzo poważny (a dodatkowo ból brzucha uniemożliwiał spanie i przyjmowanie pokarmów). Na całe szczęście dzwoniąc z rana, udało się podłapać wolne miejsce.

Lekarz przeraził się stanem pacjenta "w takim stanie pacjenta się nie wypuszcza ze szpitala!"...
(nie będę tutaj wnikał w szczegóły objawów i cierpień)
Wystawił skierowanie do szpitala...

Po spędzeniu wielu godzin na ostrym dyżurze, udało się wejść do strefy, gdzie nawet rodzina miała kłopoty, aby przekazać ubranie (jakiś drab stał w drzwiach i pilnował kto wchodzi). Wcześniej ostrzegano, że nie ma wolnych miejsc leżących i że trzeba będzie leżeć do rana na korytarzu... Pacjent był tak wyczerpany i w tak ciężkim stanie, że był gotów zgodzić się na wszystko...
(tym bardziej że lekarz pierwszego kontaktu specjalnie rozkazał, aby iść do szpitala natychmiast, a nie następnego dnia)

My w tym momencie się powoli zbieraliśmy do domu, bo widząc co się dzieje, nawet nie próbowaliśmy wchodzić przez drzwi z drabem. Tymczasem wyszła jakaś ~30 letnia pacjentka, która najwyraźniej miała tak lekkie schorzenie, że szybko wypuszczono ją do domu. Gdy wyszła spojrzała na rodzinę z wielkimi oczami i powiedziała: "Tam jest jakiś kosmos... tam ludzie wyją z bólu...".

Rano dzwonimy i dowiadujemy się, że pacjent spędził jeszcze dużo czasu w tej "poczekalni", nim trafił na właściwy oddział (a nawet w międzyczasie zmienili się lekarze i od początku nic nie wiedzieli o stanie pacjenta). W środku nocy, leżąc na korytarzu, odebrano mu łóżko, gdyż było pilnie potrzebne dla kogoś innego (noc bez zmrużenia oka!). Do tego było tak zimno, że pacjent przejawiał już kaszel i wszystkie objawy choroby...

Po kolejnym tygodniu spędzonym w szpitalu, lekarze nadal nie wiedzą co właściwie dolega pacjentowi. Pacjent jest badany, głodzony, mocno przeziębiony i nie może spać... istne katusze... nie ma nic przesady w stwierdzeniu, że "trzeba mieć zdrowie, aby chorować"...

Właśnie udało się lekarzom znaleźć chorobę, otóż jest wstępna diagnoza: zapalenie płuc...
A co z pierwotnymi objawami? Lekarze wciąż szukają odpowiedzi...

Odnośnie wyjących z bólu pacjentów, to od siebie dodam, że oczywiste jest że ktoś może cierpieć w szpitalu i może wyć (choć przecież są środki znieczulające!). Jednak dam sobie głowę uciąć, że poważnie chory pacjent, gdy marznie od kilkunastu godzin spędzonych w szpitalu (już zaczął się kolejny dzień), a nikt się nim nie zajmuje to będzie wył z bólu choćby go nie bolało...


W stolicy może warto żyć, ale chorować to już nie...
Pytanie zawarte w tytule raczej jest retoryczne, a dla lekarzy bywa najtrudniejszym pytaniem...
Co by pacjentowi nie dolegało, dolega mu zbyt mało, gdy nie można dojść do tego co mu jest, należy dołożyć starań, aby dodać mu takie objawy, które łatwiej zdiagnozować! :-(


Update 27 II 2017:
Stan pacjenta od kilku dni jest katastrofalny, został "przykuty do łóżka" :-( W mojej ocenie jest to wynikiem tego przegłodzenia (+ osłabienie od zapalenia płuc), które wg mnie było do przewidzenia. Obecnie pacjent nie jest zdolny do wykonywania szeregu funkcji fizjologicznych... Trudno uwierzyć, ale do szpitala przybył o własnych siłach oraz zdrowy (jedynie z bólami brzucha). Obecnie jest chory (trudno powiedzieć na ile chorób) i jego stan ogólny jest opłakany...

Odpowiedzi na pytanie skąd bóle nadal nie ma, a nowych pytań przybywa z każdym dniem...


Update 3 III 2017:
W ostatnim czasie jest różnie, jednego dnia był prawie normalny kontakt z chorym, innego dnia jest sporo gorzej, leży bezruchu i traci przytomność... Tylko dlaczego jest tak słaby, dlaczego bywa lepiej?


Update 12 III 2017:
Niestety pacjent od wielu dni już nie żyje, został pochowany...:-(
Kluczowe wyniki badań, na podstawie których miały być podjęte decyzje miały być w poniedziałek (6 dni temu), nie ma ich do dziś...
(potwierdziło się też to co wcześniej pisałem pacjent został zakażony chorobą, którą można złapać wyłącznie w warunkach szpitalnych, nawet Wikipedia o tym informuje)


Update:
To ciekawe, ale znalazły się bardzo podobne opisy w internecie... w tekście pt. Arogancja i obojętność w Szpitalu Bródnowskim pojawił się następujący komentarz:
    Chciałabym przestrzec wszystkich przed szpitalem bródnowskim. To jest niewiarygodne jak ludzie są tam leczeni. Nie będę opisywała całego przebiegu leczenia mojej Cioci w tym szpitalu, bo wyszłaby z tego książka, ale skupię się na ostatnich miesiącach. Od września 2013 roku Ciocię bardzo bolał brzuch, wymiotowała. Kilka razy była w szpitalu. Miała robionych wiele badań. Chudła w oczach. Na początku 2014 roku miała już tak złe wyniki badań, że potrzebna była transfuzja krwi. Nie zadali sobie trudu, żeby znaleźć przyczynę. Po dwóch tygodniach wypisali Ciocię do domu, żeby już w lutym znowu tam trafiła. I ponownie miała podawaną krew, gdyż wyniki badań były tragiczne. Robili Jej tomografię brzucha, gastroskopię, kolonoskopię, które nic nie wykazały (zastanawiam się po co robić sobie badania, skoro i tak nic nie wykażą? A może tylko tak jest w tym szpitalu?). Po jednej kolonoskopii była kolejna, bo lekarzom nie chciało się troszkę pomyśleć przy pierwszej i od razu pobrać wycinki zarówna z jelita cienkiego, jak i grubego. Tak wymęczoną, schorowaną, wychudzoną kobietę męczyli i zadawali zbędne cierpienie dwa razy, jakby nie mogli za jednym razem pobrać wycinków z obu jelit. I po drugiej kolonoskopii biopsja wykazała raka złośliwego. Lekarze nie byli w stanie stwierdzić, gdzie on się umiejscowił. Biopsja komórek rakowych nie wykazała ani na jelicie cienkim, ani na jelicie grubym. Po operacji dowiedzieliśmy się, że rak zaatakował całą lewą stronę. Był tak rozległy, że nawet go nie ruszyli, tylko udrożnili jelito grube i zrobili stomię. Do końca życia będę zadawała sobie pytanie jak to możliwe, że na żadnym z narządów, z których pobrane były wycinki nie było zmian nowotworowych, a rak prawdopodobnie był tak rozległy i były przerzuty, że nic już nie dało się zrobić. Poraża mnie również nieodpowiedzialność lekarzy. Przez prawie cztery tygodnie Ciocia dostawała kroplówki, oprócz zwykłego jedzenia była również żywiona pozajelitowo. Przytyła cztery kilogramy (z 37 na 41), żeby później przejść na oddział chirurgii i od niedzieli do czwartku nie dostawać normalnego jedzenia, bo hrabiostwo nie wiedziało kiedy Ją zoperują (znowu schudła ponad 3 kg). To jest żenada! Jakby tego było mało, personel (oczywiście są wyjątki)-tragedia! Tacy ludzie powinni pracować w kamieniołomach, a nie przy chorych. Nie daj Boże trafić na salę pooperacyjną na trzecim piętrze oddziału chirurgii. Pielęgniarka, która powinna opiekować się chorymi robi wręcz odwrotnie. Niestety nie znam jej nazwiska, ale od razu z twarzy widać, że to człowiek bez serca. Jeśli w ogóle kogoś takiego można nazwać człowiekiem. Ciocia po operacji była bardzo spuchnięta, chociaż stwierdzenie "bardzo" jest chyba nieadekwatne do tego jak wyglądała. Miałam wrażenie, że zaraz skóra Jej pęknie na ciele. Nie miała siły się w ogóle poruszać, a ta osoba zwana "pielęgniarką" kazała Jej ruszać rękoma i nogami, żeby mięśnie nie zanikły. Ciocia prosiła ją, że nie da rady, żeby dała Jej spokój, ale nie, bo parametry są dobre. Takie dobre były parametry, że Ciocia następnego dnia zmarła. Tak męczyła człowieka będącego w agonii. To potwór! Życzę tej osobie wszystkiego najgorszego!

    #Zażenowana (25.05.2014 17:27)
Zadziwiające podobieństwo:
- robiono wszystkie badania, a te nic nie wykazywały (tyle że tu trwało to prawie rok)
- przy pierwszej kolonoskopii również nie pobrano wycinków
- też byłem świadkiem pielęgniarki bez serca, również przed zgonem...

Ten opis uzmysłowił mi, że może to jest jakiś błąd systemowy, że wszyscy tak mają, że są badani, z tego nic nie wynika, a potem pacjent samoistnie schodzi. Myślę że należy się nad tym bardzo poważnie zastanowić.


Update:
Tymczasem okazuje się, że w Mazowieckim panuje: Superbakteria w Polsce. Mamy epidemię.

Klebsiella pneumoniae New Delhi, jest odporna na wszystkie antybiotyki i zarazić się nią można tylko w szpitalach (przez np. ranę pooperacyjną itp.). Co ciekawe, czy też bardzo nieciekawe(!) kod, który daje bakterii oporność, jest tak umiejscowiony, że może go rozdawać innym!

Z drugiej strony jeden z czytelników informuje:
    "Ośrodek Terapii Fagowej" we Wrocławiu skutecznie leczy zakażenia supebakteriami. Także tych spowodowanych bakteriami Klebsiella.

    Joss (2 mar 2017 09:54)


Update 15 III 2017:
Dziś dostaliśmy info ze szpitala, że kluczowe wyniki badań (z których miało wynikać to jak leczyć pacjenta) się właśnie pojawiły. Problem tylko z tym, że pacjent już dawno jest pochowany...


Update:
Zgodnie z informacją jaką przekazali mi pracownicy zakładu pogrzebowego, w moim szpitalu w lutym było rekordowe 400 zgonów, związanych z superbakterią. Ich zdaniem ostatni głośny zgon znanej aktorki Krystyny Sienkiewicz miał miejsce właśnie w moim szpitalu i spowodowany był ową baterią. Nie chcę rozsiewać jakiś plotek, ale raczej pracownicy takich zakładów nie są skorzy do żartów...


Update:
QTZ donosi, że ostatnio w "Magazynie Ekspresu Reporterów" przytoczony był przykład tego, jak wyrwanie chorego ze szpitala doprowadziło do jego znacznej poprawy stanu. To niestety jest bardzo podobne do mojego przypadku, gdzie również podejrzewałem zagładzanie pacjenta. QTZ powtórkę programu oglądał na TVP2 w nocy 11 stycznia: Justyna Burdon „Zaniedbanie?” (facebook).


Update (miesiąc po zgonie):
Nieco wyjaśniła się sytuacja, bo do tej pory wyglądało to wszystko bardzo, bardzo źle i niejasno. Do tej pory prawie zdrowy pacjent przyszedł do szpitala, badano go na wszystkie możliwe sposoby przez 2 tygodnie i nic nie znaleziono. W tym momencie pacjent zszedł i jak to jest możliwe skoro go badano i nic nie znaleziono?? Stwierdzono na koniec, że to był pewnie rak (ostatnie wyniki badań pojawiły się w szpitalu dopiero 2 tygodnie po terminie i tydzień po zgonie pacjenta), jednak w żadnych badaniach on nie wyszedł, dodatkowo we wszystkich badaniach w ostatnich latach wyniki były również te same... Więc gdzie powód zgonu? Nawet jak był rak, to przecież nie umiera się na niego w ciągu paru dni, szczególnie jak go znaleźć nie można...
(dodatkowo szpital podał za powód zgonu, raptowny spadek ciśnienia krwi, czyli jak rozumiem problemy z sercem, czy układem krążenia... jak na mój rozum nie ma to nic wspólnego z rakiem, którego szpital znaleźć nie mógł od 2 tygodni...)
Nieoczekiwanie pojawił się nowy trop. Miesiąc po zgodnie w pokoju rodzina znalazła spore ilości jednego z dwóch identycznych leków na serce (bardzo intensywnie obecnie reklamowanych w TV). Nikt nie wiedział, że pacjent ten lek zażywał, a ilości znalezione świadczą, że od dłuższego czasu. Konsultacja z ordynatorem innego szpitala, który od lat zajmował się zdrowiem tego pacjenta, dała nam nieoczekiwane wyjaśnienie. Lek ten pomaga osobom, które są po zawale, jednak jest on bardzo niebezpieczny jeśli zażywa go pacjent bez zawału (czyli przeciwnie niż sugerują to w reklamach!). Ordynator powiedział, że zażywanie (obu leków) może doprowadzić do udarów i innych poważnych konsekwencji.

Dla mnie może to nie jest wyjaśnienie zgonu (bo pacjent od 2 tygodni był pod okiem lekarzy w szpitalu), ale jest to brakujący element w tej historii, bo do tej pory wszystko się kompletnie nie trzymało kupy...
Dziś z całą pewnością można powiedzieć, że: pacjent pierwszego dnia pobytu w szpitalu został przeziębiony (wszyscy w szpitalu mieli zapalenie płuc, więc i wszyscy to od razu łapali), był głodzony, zapewne nie miał odpowiedniej opieki, zgodnie z papierami ze szpitala złapał jakieś ochydne beztlenowe świństwo (które można złapać jedynie w warunkach szpitalnych), nie był znany powód problemów z brzuchem (badania nic nie wykazywały - czyli pacjent ogólnie był zdrowy - w tym również serce) i do tego doszedł potencjalny problem wywoływany lekiem na serce. Dla mnie to jest jasne, że zgranie się ze sobą tych wszystkich czynników, z pewnością może doprowadzić do zgonu, tym bardziej że Wikipedia podaje że samo zapalenie płuc w podeszłym wieku jest śmiertelne...


Update 9 V 2017:
Wczoraj i dziś w TVP 3 Warszawa poruszano bardzo podobny przykład zgonu, w tym samym szpitalu i tym samym czasie (patrz Dziwne zgony w Szpitalu Bielańskim). W programie podkreślano znieczulicę i opieszałość w zajmowaniu się pacjentem, co potwierdza wszystko to co napisałem na samej górze tego postu. Jednak ta sprawa trafiła już do prokuratury...

niedziela, 5 lutego 2017

Windows 7 Professional - miejsce HDD oraz stabilność

W tym temacie o fenomen nie trudno;) i tak będzie również tym razem;)

Kolega od jakiegoś czasu namawia mnie, abym zainstalował pewien program, który wymaga ~1GB powierzchni dysku. Spojrzałem na (w miarę) nowego laptopa i miejsca prawie nie ma, na C: jest ~3 GB wolnego, a na D: jeszcze mniej. Dlatego rozpocząłem czyszczenie dysku C: na wszelkie możliwe sposoby. Między innymi są dwie funkcje Windows, które ułatwiają te operacje, ta druga bardziej zaawansowana poinformowała mnie:


To naprawdę dobre! Świetnie świadectwo stabilności systemu Windows 7 Professional 64 bit:
- Pliki zrzutów błędów systemu: 3,01 MB
- Pliki minizrzutów błędów systemu 307 KB
- Pliki raportowania błędów systemu Windows 230 KB

Potem robiło się coraz ciekawiej: wykonałem oba kroki (sporo trwało), dzięki którym powinienem zyskać ponad 1 GB, okazało się, że program wszystko usunął, ale miejsce na dysku pozostało na podobnym poziomie - bo nawet wzrosło! Powtórzyłem oba kroki i okazało się, że mimo czyszczenia teraz odnalazł nowe pliki do usunięcia, choć było ich już dużo miej (kolejne kroki czyszczenia nie mają sensu ze względu na rozmiar, ale skąd się biorą wciąż nowe pliki??
Pojawiły się nawet nowe pliki "Windows Update", mimo że funkcja ta nic nie pobierała i nie jest aktywna bo ją przełączyłem w tryb ręczny)

W temacie Windows można napisać wiele grubych książek, to był jedynie mały epizod, ale kolejne z pewnością nastąpią;)


Update:
Ufff... po użyciu jeszcze trzeciej funkcji Windows (usuwanie punktów przywracania systemu itp.) + ręcznego usuwania plików z katalogów Temp (Windows) itp. udało się osiągnąć sukces! Teraz zamiast 3GB mam 18,4 GB wolnego miejsca! Po raz pierwszy od ponad roku dysk C: nie jest wyświetlany w "Komputer/Moim Komputerze" w kolorze czerwonym...


Update:
Poprzednim razem pisałem również o usuwaniu niepotrzebnych plików z dysku odnośnie programu Firefox.


Jeśli nie jest zaznaczone inaczej (lub nie jest zaznaczone wcale) zamieszczone ilustracje pochodzą z Wikimedia Commons lub są mojego autorstwa.


Ta strona używa cookies oraz innych technologii Google (i innych firm w specjalnych dodatkach po prawej stronie) w celu prawidłowego działania tej stronki (jej elementów jak np. ankiety, reklamy itp.) oraz zbierania statystyk. Korzystanie z tego bloga powoduje zapisywanie typowych plików na Twoje urządzenie (np. komputer, tablet itp.) o ile w ustawieniach przeglądarki nie zmienisz tego.

W UE się ludziom w głowach przewraca, więc dla świętego spokoju zamieściłem to absurdalne ostrzeżenie...